14. GLORIA

    To w Nowym Jorku przeobraziło mnie, zmieniło moje zapatrywania, mój punkt widzenia. Wróciłem do Kalifornii zdecydowany poświęcić się kaznodziejstwu.
    Ale dopiero po przybyciu do szkoły dowiedziałem się, jakie spotkało mnie szczęście: Gloria przyjechała, żeby kontynuować naukę. Dopiero gdy ją ujrzałem, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo mi jej brakowało.
    Jednak sytuacja w szkole była wciąż okropna. Wszystko było zorganizowane jakby specjalnie w ten sposób, żeby trzymać nas z daleka od siebie. Regulamin był taki sam jak przed dwoma laty, kiedy napotykaliśmy na podobne przeszkody. Rozmowy przy stołach ograniczone były do: "Podaj mi sól", a sokole oczy profesorów obserwowały każde nasze poruszenie na terenie szkoły. Chociaż nie cierpiałem dyżurów w kuchni, zacząłem się zgłaszać do nadobowiązkowego mycia naczyń, żeby być bliżej Glorii. Atmosfera w hałaśliwej kuchni daleka była od intymności, ale zorientowałem się, że mogliśmy prowadzić na wpół intymne rozmowy, gdy oboje pochylaliśmy się nad zlewozmywakiem - ja z rękami zanurzonymi po łokcie w gorącej wodzie z mydłem, a Gloria zajęta płukaniem i wycieraniem.
    W miarę upływu miesięcy zorientowałem się, że jestem coraz bardziej zakochany w Glorii. Moje oceny wciąż się poprawiały, dostałem wilczego apetytu, co częściowo należało bez wątpienia tłumaczyć dodatkowym ruchem, którego zażywałem nad zlewozmywakiem. Ale dręczyło mnie, że nie mogę wyrazić swojej miłości. Ilekroć choć przez chwilę byliśmy sam na sam, ktoś nam przeszkadzał. Próbowałem przychodzić wcześniej do klasy, ale niezmiennie ktoś z naszych kolegów wchodził właśnie wtedy, gdy chciałem poważnie pomówić z Glorią. Doprowadzało mnie to do rozpaczy. I mimo hiszpańskiego pochodzenia stwierdziłem, że nieomal niemożliwe jest wprawienie się w romantyczny nastrój nad zlewem pełnym brudnych naczyń, w kuchni, wśród śpiewających pieśni religijne studentów.
    Pewnego dnia wieczorem otrzymałem pozwolenie na pójście do miasta. Wszedłem do pierwszej napotkanej budki telefonicznej, zatelefonowałem do szkoły i poprosiłem o połączenie z numerem telefonu, stojącego w sali Glorii. Gdy odezwała się opiekunka sali, przykryłem mikrofon chusteczką do nosa i niskim basem poprosiłem pannę Steffani. Nastała chwila ciszy, po czym usłyszałem, jak opiekunka szepcze do Glorii:
    - To chyba twój ojciec.
    Gloria zachichotała, kiedy usłyszała mój głos, jąkający się przez telefon. Byłem zrozpaczony.
    - Muszę być z tobą - wybąkałem.
    - Co masz na myśli, Nicky? - wyszeptała Gloria, pamiętając, że niby rozmawia w ojcem.
    Jąkałem się, mamrotałem i nie mogłem się wysłowić. Moje doświadczenie w kontaktach z dziewczynami ograniczało się do terenu gangu i naprawdę nie wiedziałem, jak rozmawiać z dziewczyną tak niewinną i czystą jak Gloria.
    - Myślę, że jeśli moglibyśmy się zobaczyć w cztery oczy, wyjaśniłbym ci to lepiej - powiedziałem. - Może lepiej wrócę do swojego pokoju i przestanę ci zawracać głowę.
    - Nieckieeee! - krzyknęła Gloria. - Nie waż się odkładać słuchawki!
    Usłyszałem, jak inne dziewczęta w sali zachichotały. Ale Gloria była zdecydowana wydusić ze mnie to, co miałem do powiedzenia.
    - Cśśsś! Dowiedzą się, że to ja - powiedziałem.
    - Nie obchodzi mnie, kto się o tym dowie. A teraz powiedz mi wreszcie, co masz do powiedzenia.
    Prze dłuższą chwilę szukałem właściwych słów, aż w końcu powiedziałem:
    - Myślę, że byłoby fajnie, gdybyś chodziła ze mną w tym roku.
    Powiedziałem to. Nareszcie wydobyłem to z siebie. Stałem, powstrzymując oddech, i czekałem na jej reakcję.
    - Chodzić z tobą? Co to znaczy: "chodzić z tobą"?
    Gloria znowu krzyczała i tym razem usłyszałem głośny śmiech dziewcząt. Czułem, jak oblewam się rumieńcem, chociaż stałem w budce telefonicznej, o pół mili od Glorii. - Myślałem sobie tylko, że spytam cię, czy będziesz ze mną chodziła. Gloria znowu zaczęła mówić szeptem.
    - Masz na myśli, że chcesz, żebym była twoją dziewczyną?
    - Tak, to właśnie mam na myśli - powiedziałem.
    Stałem w tej budce czerwony jak burak, chętnie zapadłbym się pod ziemię.
    Domyśliłem się, że Gloria całkiem zbliżyła usta do mikrofonu, bo słyszałem wyraźnie jej oddech.
    - Och, tak, Nicky. To byłoby cudownie. Czułam, że nie na darmo Bóg nas zetknął ze sobą. Napiszę długi list i podam ci jutro podczas śniadania.
    Gdy odłożyłem słuchawkę, długo stałem w budce. Noc była ciepła, ale ja byłem zlany zimnym potem i ręce trzęsły mi się jak galareta.
    Później dowiedziałem się, że kiedy Gloria odłożyła słuchawkę, opiekunka sali popatrzyła na nią uważnie i spytała surowo:
    - Glorio, czemuż to twój ojciec telefonuje o tej porze i pyta, czy będziesz z nim chodziła?
    Jedna z dziewcząt powiedziała ze śmiechem:
    - Bo jej ojciec ma na imię Nicky.
    Cały pokój wybuchnął śmiechem, a śniada twarz Glorii pokryła się ciemnym rumieńcem. Nieczęsto dziewczyna przy czterdziestu przysłuchujących się temu koleżankach proszona jest przez mężczyznę jej marzeń, aby z nim "chodziła". Oburzona opiekunka dała im trzy minuty na położenie się do łóżek. Ale Gloria przez pół nocy, przy słabym świetle padającym z ulicy, z głową ukrytą pod poduszką, pisała do mnie swój list miłosny. Był całkowicie nieczytelny, ale był to najmilszy ze wszystkich listów, jakie kiedykolwiek otrzymałem.
    Kilka tygodni później zwrócił się do mnie jeden z naszych nauczycieli, Esteben Castillo, żebym pomagał mu przy rozpoczęciu pracy misyjnej w San Gabriel, niedaleko szkoły. Powiedział, że wybrał jeszcze siedmioro studentów. Mieliśmy pracować wspólnie podczas weekendów. Pan Castillo odkrył kościół, zamknięty i opuszczony. Studenci mieli w sobotę chodzić po okolicy i pukać do wszystkich drzwi, zapraszając ludzi na nabożeństwa. Prócz tego mieli zająć się sprzątaniem kościoła i uczeniem w szkółce niedzielnej, a profesor Castillo miał wygłaszać kazania i pełnić funkcję pastora.
    Czułem się zaszczycony tą propozycją. A szczególnie ucieszyłem się, gdy profesor mrugnął i powiedział, że do pracy w tej grupie zaprosił również Glorię.
    - Jest pan bardzo mądrym nauczycielem, senor Esteben - uśmiechnąłem się do niego. - Sądzę, że uda nam się wykonać wspaniałą pracę dla naszego Pana z tą znakomita grupą, którą pan wybrał.
    - Prawdopodobnie po zakończeniu pracy dla Pana znajdziesz trochę czasu na inne ważne sprawy - uśmiechnął się profesor.
    Najwyraźniej rozeszła się wieść, że Gloria zgodziła się ze mną chodzić... to znaczy być moją dziewczyną. Byłem głęboko wdzięczny temu mądremu, wyrozumiałemu nauczycielowi, który pomógł naszej miłości rozwinąć się i zakwitnąć tak, jak to Bóg zamierzył.
    Przez najbliższy miesiąc w każdą sobotę pracowaliśmy w małym kościele misyjnym i chodziliśmy od drzwi do drzwi, zapraszając ludzi na niedzielne nabożeństwa. W końcu udało nam się znaleźć czas dla siebie. Widzieliśmy się codziennie, ale zawsze w czyjejś obecności. Wreszcie dziś po raz pierwszy mieliśmy spędzić trzy wspaniałe, nieprzerwane godziny sam na sam. Gloria przygotowała suchy prowiant na obiad i po całym przedpołudniu zapraszania ludzi na nabożeństwa poszliśmy do małego parku zjeść i porozmawiać.
    Zaczęliśmy oboje naraz, po czym roześmialiśmy się zakłopotani.
    - Ty pierwszy, Nicky. Ja będę słuchać - powiedziała Gloria.
    Mijały minuty i kwadranse, a my siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Pragnąłem opowiedzieć jej o sobie wszystko, aż do najdrobniejszych szczegółów. Mówiłem i mówiłem, a ona słuchała z uwagą, oparta o pień wielkiego drzewa. Nagle uświadomiłem sobie, że ja ciągle mówię, a ona tylko słucha.
    - Przepraszam cię, Glorio, ale tyle mi leży na sercu i chcę, żebyś się o wszystkim dowiedziała... o dobrym i o złym - Pragnę się podzielić z tobą każdą chwilą swojej przeszłości. Wybacz mi, że tyle mówię. Teraz ty. Powiedz mi wszystko, co leży ci na sercu.
    Gloria zaczęła mówić, z początku powoli, ale potem słowa przychodziły jej coraz łatwiej i w końcu całkiem otworzyła przede mną swoje serce. W pewnym momencie zawahała się i ucichła.
    - Co się stało, Glorio? Powiedz.
    - Stałam się zimna, Nicky. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy wróciłam do szkoły i spostrzegłam w tobie zmianę. Jesteś inny. Nie jesteś niemądry ani niepewny jak dawniej. Dorosłeś, stałeś się dojrzalszy i głęboko uduchowiony. Widzę w tobie duszę, która oddała się Bogu. I, Nicky... - jej oczy napełniły się łzami - ja, ja... pragnę tego samego. Pragnę tego spokoju. Ja duchowo uschłam. Chociaż Bóg uleczył mnie i przywiódł z powrotem do szkoły, ciągle jestem duchowo zimna. Próbuję się modlić, ale nic się nie dzieje. Jestem pusta. Martwa. Pragnę tego, co widzę w tobie.
    Podparła głowę rękami. Przysunąłem się i niezręcznie objąłem ją ramieniem. Gloria odwróciła się do mnie i ukryła twarz na mojej piersi. Obydwoma ramionami objąłem jej szlochającą postać i zacząłem głaskać ją dłonią po włosach. Gloria odwróciła swoją mokrą od łez twarz ku mojej i nasze wargi spotkały się w długim miłosnym pocałunku.
    - Kocham cię, Nicky - wyszeptała mi do ucha wilgotnymi wargami. - Kocham cię całym sercem.
    Długo jeszcze siedzieliśmy bez ruchu pod tym rozłożystym drzewem, mocno objęci, jak dwie winorośle, które, splecione razem, pną się ku niebu.
    - Glorio, chcę się z tobą ożenić. Pragnę tego od dawna. Chcę spędzić resztę życia z tobą. Nie mogę ci niczego ofiarować. Ciągle grzeszyłem, ale Bóg mi wybaczył. I jeśli ty również możesz znaleźć w swoim sercu przebaczenie dla mnie, chcę, żebyś została moją żoną.
    Poczułem, jak objęła mnie mocniej, kryjąc twarz na moim ramieniu.
    - O tak, kochany. O tak. Jeśli Bóg pozwoli, będę twoją na zawsze.
    Uniosła głowę i nasze wargi spotkały się w następnym pocałunku. Przechyliłem się do tyłu pociągając ją za sobą. Położyliśmy się w trawie, objęci mocno ramionami.
    Poczułem piekące ukłucia na nogach. Bóg był blisko, ale przeszłość ciągle jeszcze tkwiła we mnie. Przemknęła mi przez głowę myśl, że ona jest jednym z najpiękniejszych stworzeń boskich. Czy miałem splugawić ją grzesznymi żądzami? Piekące ukłucia posuwały się w górę moich nóg i stawały się coraz trudniejsze do zniesienia.
    Nagle zerwałem się, odpychając Glorię tak, że aż potoczyła się w trawę.
    - Nicky! - krzyknęła. - Co się stało?
    - Mrówki!! - wrzasnąłem. - Miliony mrówek! Oblazły mnie całego!
    Zacząłem uderzać się wściekle dłońmi po nogach. Zrzuciłem buty. Nie zdało się to na nic. Moje skarpetki pokryte były tysiącami małych, czerwonych, pełzających demonów. Dosięgły one już moich kolan, a teraz pełzły wyżej. Wyglądało na to, że żadne klepanie nie powstrzyma ich bezlitosnych ataków i marszu w górę. Gloria patrzyła zdumiona, jak biegam w kółko bijąc się dłońmi i drapiąc po nogach.
    - Odwróć się! Odwróć się! - wrzasnąłem - prędko! Nie patrz na mnie!
    Gloria odwróciła się tyłem do mnie i zaczęła patrzeć na park.
    - Nicky... - zaczęła mówić i obejrzała się.
    - Odwróć się! Nie patrz! - wrzasnąłem. Gloria zorientował się, co chcę zrobić, i posłusznie odwróciła się plecami do mnie.
    Długo trwało, zanim udało mi się strząsnąć wszystkie mrówki. Niektóre próbowały wgryźć mi się w skórę. Spodnie musiałem wytrzepać o drzewo. W końcu mogłem powiedzieć Glorii, że może się już bezpiecznie odwrócić.
    Poszliśmy z powrotem do szkoły. A raczej Gloria szła, a ja kuśtykałem. Ona śmiała się, a ja starałem się nie okazać, że mnie to złości. Nie widziałem w tym wszystkim niczego śmiesznego.
    Zostawiłem Glorię przed drzwiami budynku dziewcząt i możliwie najprostszą drogą poszedłem do siebie, żeby wziąć prysznic. Stojąc pod zimną wodą i wcierając mydło w czerwone ślady ukąszeń, pokrywające nogi, dziękowałem Bogu za Glorię i za opiekuńczą moc Jego Ducha.
    - Boże - powiedziałem w gęsty deszcz wody, wytryskującej z prysznica - wiem, że ona jest dla mnie. Dowodzą tego te mrówki. Chwalę Twe imię za okazanie mi tego i błagam, byś już nigdy więcej nie musiał mi tego okazywać.
    Nazajutrz była niedziela, na którą miałem wyznaczone kazanie w San Gabriel. Czułem nad sobą obecność Ducha Świętego, opowiadając o swoim nawróceniu grupce prostych ludzi, którzy przyszli na nabożeństwo. Pod koniec zaprosiłem wiernych do ołtarza. Wtedy zobaczyłem, że Gloria podniosła się ze swojego miejsca w tyle tej małej salki i podchodzi do przodu. Szła patrząc mi w oczy, po czym uklękła przed ołtarzem i schyliła głowę w modlitwie. Ukląkłem obok niej, a senor Castillo położył nam dłonie na głowach i zaczął się modlić. Poczułem, jak dłoń Glorii zaciska się na mojej ręce, gdy napełniał jej serce Duch Boży. Ręka Boga spoczywała na nas obojgu.
    Na Boże Narodzenie pojechałem z Glorią do niej do Oakland. Postarała mi się o mieszkanie u swoich przyjaciół, bo jej rodzice nie odnosili się ze zrozumieniem do jej studiów w Instytucie Biblijnym. Pastor Glorii, pan Sanchez, załatwił mi pracę kaznodziei w małym hiszpańskim zborze o nazwie Misja Bethania. Dni spędzałem z Glorią, a wieczorami wygłaszałem kazania. Nic nie mogło mnie bardziej uszczęśliwić.
    Podczas ostatniego roku studiów, wiosną, otrzymałem od Davida następny list. Pisał, że kupuje stary duży dom na Clinton Avenue, żeby otworzyć ośrodek dla nastolatków i narkomanów. Proponował mi, żebym po otrzymaniu dyplomu wrócił do Nowego Jorku i podjął pracę w tym ośrodku, który nazywał Centrum Młodzieżowym.
    Omówiłem to z Glorią. Wyglądało to tak, jakby Pan narzucał nam swoje plany. Uważaliśmy, że możemy ze ślubem poczekać jeszcze rok, dopóki Gloria nie skończy szkoły. Ale teraz otwierały się przed nami nowe perspektywy i wszystko wskazywało na to, że Bóg chce, abym wrócił do Nowego Jorku. Ale wiedziałem, że nie mogę wrócić bez Glorii.
    Napisałem do Davida, że będę musiał modlić się o to. Napisałem mu też, że Gloria i ja chcemy się pobrać. Wilkerson odpisał, że poczeka na moją odpowiedź i że Gloria byłaby również mile widziana.
    Zdecydowaliśmy pobrać się w listopadzie i w miesiąc później zjawiliśmy się w Nowym Jorku, żeby przyjąć ofertę Wilkersona i podjąć pracę w Centrum Młodzieżowym.
    Wielka, dwupiętrowa rezydencja przy Clinton Avenue 416 znajdowała się w środku bogatej niegdyś części Brooklynu, kilka przecznic od osiedla Fort Greene. Latem byli tu studenci, którzy pomogli doprowadzić dom do porządku i rozpocząć Pracę duszpasterską. David znalazł młode małżeństwo, które zamieszkawszy w tym domu, zaczęło pełnić rolę jego administratorów. Przygotowali oni dla mnie i Glorii maleńkie mieszkanko przy garażu na zapleczu domu.
    Mieszkanko było bardzo ciasne i bez żadnych wygód. Prysznic był w głównym budynku, a jedynym miejscem do spania była kanapa, ale czuliśmy się tu jak w niebie. Mieliśmy siebie i mieliśmy gorące pragnienie służenia Bogu. Kiedy David zaczął mnie przepraszać, że nie udało się załatwić dla nas wygodniejszego pomieszczenia, przypomniałem mu, że służenie Jezusowi to nie poświęcenie, tylko zaszczyt.
    Przed samymi świętami Bożego Narodzenia poszedłem znowu do rejonu Mau Mau. Ciężko mi było na sercu z powodu Hectora Huragana i teraz, kiedy wróciłem do Brooklynu na stałe, chciałem go odnaleźć i popracować nad nim indywidualnie. Napotkawszy w cukierni grupę Mau Mau, spytałem ich:
    - Gdzie jest Huragan?
    Chłopaki popatrzyły po sobie i jeden z nich powiedział:
    - Pogadaj ze Stevem, naszym prezesem, on ci powie, co się stało.
    Bałem się tego, co usłyszę, ale poszedłem do Steve'a do domu.
    - Co się stało z Hectorem? - spytałem po przywitaniu się.
    Steve pokiwał głową i popatrzył na ścianę.
    - Chodźmy na dół, to ci powiem. Nie chcę, żeby moja stara to słyszała.
    Zeszliśmy na dół i stanęliśmy w bramie, żeby mieć osłonę przed zimnym wiatrem, kiedy Steve będzie mi opowiadał.
    - Po tej rozmowie z tobą, przed twoim wyjazdem do Kalifornii, Hector zrobił się bardzo niespokojny. Bardzo niecierpliwy. Nigdy go nie widziałem takiego. Mieliśmy wielką bitwę z Apaczami i Hector bił się, jakby oszalał. Chciał zabić każdego, kto mu się nawinął pod rękę, nawet Mau Mau. W trzy miesiące po tym dostał.
    - Jak to się stało? - spytałem, czują, jak żal ściska mi serce i przygniata piersi, zmuszając do łapania powietrza płytkimi haustami. - Kto to zrobił?
    - Huragan, Gilbert, jak i jeszcze dwóch chłopaków poszliśmy zabić jednego Apacza. Mieszkał sam na czwartym piętrze. Potem się okazało, że to był nie ten, o którego nam chodziło. Ale Huragan był zdecydowany zabić tego chłopaka i poszliśmy z nim, żeby mu pomóc. Huragan miał rewolwer. Zastukał w drzwi. Było ciemno. Ale chłopak był sprytny. Uchylił drzwi, wyjrzał na korytarz i zobaczył Huragana z rewolwerem. Wtedy wyskoczył z bagnetem długim na pół metra i wyrżnął nim w żarówkę. To była jedyna z żarówek, co wisiały u sufitu, i on ją rozbił. Nic nie było widać. A on jak wariat machał i dźgał tym bagnetem. Huragan trzy razy strzelił z rewolweru i usłyszeliśmy wrzask: "Zabił mnie! Zabił mnie!". Nie wiedzieliśmy kto to i myśleliśmy, że Huragan zabił tego Apacza. Zwialiśmy po schodach na dół, na ulicę.
    Steve odwrócił się i popatrzył na klatkę schodową, żeby sprawdzić, czy ktoś nie podsłuchuje.
    - Kiedy byliśmy już na ulicy, zobaczyliśmy, że Huragana z nami nie ma. Gilbert pobiegł z powrotem na górę i znalazł go stojącego pod ścianą, przebitego na wylot tym bagnetem. Gilbert mówił, że ten bagnet wystawał Huraganowi z pleców. Ten Apacz uciekł do swojego pokoju i zamknął drzwi na klucz. Hector był przerażony i płakał. Opierał się o ścianę, z tym bagnetem całym wbitym w brzuch i błagał Gilberta, żeby mu nie dał umrzeć. Mówił, że boi się umrzeć. Krzyczał coś o bijącym zegarze, a potem upadł na podłogę, na rękojeść bagnetu i umarł.
    W gardle mi wyschło i miałem takie uczucie, jakbym miał język oblepiony watą. Wyjąkałem:
    - Czemuście go tam zostawili?
    - Bo baliśmy się wszyscy. Wpadliśmy w panikę. Nigdy nie wiedzieliśmy jeszcze nikogo tak umierającego. Rozbiegliśmy się w różne strony. Przyjechali gliniarze, ale nie było żadnych dowodów i puścili tego Apacza. Mocno nas to roztrzęsło.
    Odwróciłem się i chciałem odejść. Wtedy  Steve  spytał:
    - Nicky, jak myślisz, co on miał na myśli, kiedy mówił o tym bijącym zegarze? Pokręciłem głową.
    - Nie wiem. No to cześć.
    Wracałem na Clinton Avenue jak oczadziały. Każdy krok brzmiał mi w uszach niczym uderzenie zegara na wieży przy Hatburn Avenue; słyszałem swój głos mówiący do Hectora Huragana: "Jest późno, Hector, ale nie za późno. Lecz jeśli nie oddasz serca Bogu, nie zobaczę cię już nigdy".
    - Mocny Boże - wyszeptałem - nie pozwól mi nigdy więcej odejść od któregoś z mych przyjaciół, zanim nie doprowadzę sprawy do końca.
    Zacząłem pracę z pensją 10 dolarów tygodniowo, plus mieszkanie i wyżywienie. W mieszkaniu przy garażu nie było Uposażenia kuchennego, więc na posiłki chodziliśmy do głównego budynku. Oboje z Glorią uwielbialiśmy gorącą hiszpańską kuchnię, a ponieważ w Centrum jedzenie było z konieczności dość jednostajne, trwoniliśmy większość z naszych dziesięciodolarowych tygodniówek na hiszpańskie potrawy. To był nasz jedyny luksus.
    Rozpoczęliśmy pracę na ulicach. Wilkerson napisał rozprawę, którą nazwaliśmy "Rozprawa o tchórzostwie". Była ona adresowana do nastolatków i wzywała ich, żeby nie byli tchórzami, tylko przyjęli Chrystusa. Rozdawaliśmy to tysiącami na ulicach Brooklynu i Harlemu.
    Od razu stało się jasne, że naszym głównym zadaniem będzie praca z narkomanami. Wielu członków gangów, uprzednio zadowalających się marihuaną i winem, przeszło teraz na heroinę.
    Działaliśmy "na bezczelnego". Podchodziliśmy do grupki chłopaków stojących na rogu i mówiliśmy:
    - Cześć, chłopaki, chcecie rzucić nałóg? Niemal zawsze słyszeliśmy odpowiedź:
    - No pewnie, chłopie, ale jak?
    - Wpadnij do Centrum Młodzieżowego na Clinton. Będziemy się za ciebie modlić. Wierzymy, że Bóg wysłuchuje modlitw. Możesz rzucić nałóg z pomocą Boga.
    Dawaliśmy im egzemplarz "Rozprawy o tchórzostwie".
    - Naprawdę? Tak to wygląda? No to może kiedyś zadzwonię do ciebie albo wpadnę.
    Z początku szło nam opornie. Większość czasu spędzaliśmy po prostu stojąc na rogach ulic i rozmawiając. Narkomani nie pracują. Oni zdobywają pieniądze drogą kradzieży, rabunku, rozbojów ulicznych. Wyrywają kobietom torebki. Włamują się do mieszkań, kradną meble i sprzedają je. Kradną bieliznę ze sznurów, mleko sprzed drzwi i w ogóle wszystko, za co można dostać pieniądze na zaspokojenie nałogu. W całym Williamsburgu 8-do 10-osobowe grupki stoją na rogach i planują napady albo naradzają się, jak pozbyć się skradzionych przedmiotów.
    Przed Świętami Bożego Narodzenia miałem pierwszego nawróconego w Centrum.
    Na imię miał Pedro, był członkiem gangu Mau Mau. Był to wysoki kolorowy chłopak. Żył z mężatką. Pewnego dnia jej mąż zaczepił go w barze i Pedro uderzył go nożem. Tamten był członkiem Skorpionów, gangu z drugiego końca miasta. Pedro dowiedział się, że tamten gang wybiera się do niego. Pewnego wieczora odszukałem Pedra, wysłuchałem jego opowieści i zaproponowałem mu schronienie w Centrum. Pedro zgodził się chętnie. W trzy dni po przeprowadzeniu się do Centrum przyjął Chrystusa i ofiarował serce Panu. Przez następne trzy miesiące nie rozstawaliśmy się z Pedrem ani na chwilę. Gloria i ja spędzaliśmy pierwsze małżeńskie święta Bożego Narodzenia goszcząc w naszym malutkim mieszkanku Pedra. Jadł z nami każdy posiłek. Chodził z nami wszędzie. W czasie weekendów jeździliśmy metrem do różnych kościołów na nabożeństwa. Pedro zawsze jechał z nami. Pewnego wieczora poszedłem spać jak zwykle późno. Gloria już leżała w pościeli, rozłożonej na naszej kanapie we frontowym pokoiku. Myślałem, że już śpi, i rozebrałem się cicho, żeby jej nie budzić. Wsunąwszy się pod kołdrę, delikatnie objąłem ją ramieniem i wtedy zorientowałem się, że Gloria płacze. Czułem, jak drży pod moim ramieniem od tłumionego szlochu.
    - Hej, mała, co się stało?
    Gloria wybuchnęła płaczem. Leżałem obok niej, pocieszałem i głaskałem po plecach, dopóki nie uspokoiła się na tyle, że mogła mówić.
    - O co chodzi, Glorio? Źle się czujesz czy co?
    - To nie to, Nicky. Nie rozumiesz tego i nigdy nie zrozumiesz,
    - Czego nie rozumiem? - byłem zaskoczony jej niechętnym tonem.
    - To ta pijawka! - rzuciła Gloria ze złością. - Ta pijawka Pedro! Czy on nie może pojąć, że ja chcę od czasu do czasu pobyć sama z tobą? Jesteśmy dopiero cztery miesiące po ślubie, a on musi za nami łazić krok w krok. Chyba by się kąpał razem z nami, gdyby nie to, że w łazience mieści się tylko jedna osoba.
    - Gloria, daj spokój - zacząłem ją uspokajać - to zupełnie do ciebie niepodobne. Powinnaś być dumna. To nasz pierwszy nawrócony. Powinnaś dziękować Panu.
    - Ale, Nicky, nie chcę przez cały czas dzielić się tobą. Wyszłam za ciebie, jesteś moim mężem i powinnam choć raz na jakiś czas móc pobyć z tobą bez tego uśmiechniętego Pedra łażącego stale za nami i powtarzającego: "Chwalcie Pana".
    - Chyba nie mówisz tego poważnie?
    - Mówię najzupełniej poważnie. Któreś z nas musi odejść. Albo jesteś moim mężem, albo śpij sobie z Pedrem. Nie żartuję. Nie możesz mieć nas obojga naraz.
    - Ale posłuchaj, kochanie, jeśli wyślemy go z powrotem na ulicę, wróci prosto do gangu albo go Skorpiony zabiją. Musimy go tu trzymać.
    - Jeśli on wróci do gangu, to znaczy, że coś jest nie w porządku z twoim Bogiem. W końcu jakiemu Bogu Pedro się ofiarował? Bogu, który przestaje się nim interesować przy pierwszych kłopotach? Nie wierzę w to. Wierzę, że jeśli ktoś się nawrócił, Boga stać na zatrzymanie go na zawsze. A jeśli mamy bawić się w niańkę przy każdym z tych typów, których tu zapraszasz, to ja się wynoszę.
    Gloria, w miarę jak mówiła, coraz bardziej podnosiła głos.
    - Ależ, Glorio, to jest mój pierwszy nawrócony.
    - Może właśnie o to chodzi, że on jest twoim nawróconym. Gdyby on był nawróconym Boga, nie musiałbyś się tak martwić o to, że wróci do gangu.
    - No cóż, może masz rację. Ale pomimo wszystko musimy zapewnić mu jakieś mieszkanie. I pamiętaj. Glorio, że Pan powołał mnie do tej pracy, a ty zgodziłaś się pójść ze mną.
    - Ależ, Nicky, ja tylko nie chcę być zmuszona do nieustannego dzielenia się z kimś tobą. Przytuliłem ją mocno do siebie.
    - Teraz nie musisz się mną dzielić. A jutro porozmawiam z Pedrem, może wymyślimy coś dla niego zamiast tego ciągłego chodzenia za nami. W porządku?
    - W porządku - mruknęła Gloria, kładąc mi głowę na ramieniu i przytulając się do mnie.
    Sonny zjawił się ostatniego kwietnia, razem i zapowiedzią majowego śniegu. Był pierwszym narkomanem, nad którym pracowałem.
    Wieczorem wszedłem do kaplicy i zauważyłem bladego chłopaka siedzącego na brzegu ostatniego rzędu krzeseł. Poznałem, że to narkoman. Podszedłem i usiadłem obok niego. Objąłem go ramieniem i powiedziałem mu wprost:
    - Wiem, że jesteś narkomanem. Widzę, że bierzesz od lat i nie możesz zerwać z nałogiem. Myślisz, że to nikogo nie obchodzi. Pozwól sobie powiedzieć, że Boga to obchodzi. On może ci pomóc.
    Chłopak, dotychczas patrzący ponuro w podłogę, podniósł głowę i spojrzał na mnie bez wyrazu. W końcu powiedział, że ma na imię Sonny. Dowiedziałem się potem, że wychował się w religijnym domu, ale uciekł i niezliczoną ilość razy był w więzieniu za narkomanię i złodziejstwo. W więzieniu był kilkakrotnie poddany kuracji odwykowej metodą nagłego odstawienia narkotyku, ale nie pozbył się nałogu.
    Sonny miał oryginalny sposób zdobywania pieniędzy na narkotyki. Jego kumpel podbiegał do jakiejś kobiety i wyrywał jej torebkę. Kiedy kobieta zaczynała krzyczeć, Sonny podchodził i mówił:
    - Proszę nie krzyczeć. Znam tego złodzieja. Odzyskam pani torebkę. Proszę tutaj czekać, zaraz wrócę.
    Kobieta przestawała wzywać policję i stała czekając na Sonny'ego, który biegł do swojego kolegi i dzielił się z nim zdobyczą.
    Ukląkłem koło Sonny'ego na podłodze kaplicy i powiedziałem:
    - Chcę się za ciebie pomodlić. W twoim życiu brak Jezusa.
    Poczułem, jak fala współczucia zalewa mi serce i zacząłem modlić się ze łzami:
    - Boże, pomóż temu człowiekowi. On umiera. Jedynie Ty możesz mu pomóc. On potrzebuje nadziei, miłości. Proszę Cię, pomóż mu.
    Kiedy skończyłem, Sonny powiedział:
    - Muszę już iść do domu.
    - Odprowadzę cię.
    - Nie - powiedział Sonny z lękiem - nie możesz. Wiedziałem, że ma zamiar po wyjściu od nas zrobić sobie zastrzyk.
    - No to zostaniesz tutaj - powiedziałem.
    - Nie - powiedział znowu - muszę iść do sądu. Mają mnie wsadzić do więzienia. Nawet nie wiem, po co tu przyszedłem,
    - Przyszedłeś tu, bo Bóg cię tu skierował - powiedziałem. - Bóg posługuje się mną, żeby ci pomóc. Zostań dziś na noc tu u nas, w Centrum, a jutro pójdę z tobą do sądu.
    Ale Sonny powiedział, że musi iść do domu. Obiecałem, ze przyjdę po niego o ósmej rano.
    Na drugi dzień rano poszedłem z Sonnym do sądu. Na schodach budynku sądowego powiedziałem mu:
    - Sonny, będę się modlił, żeby Bóg skłonił sędziego do odroczenia sprawy o dwa miesiące, byś mógł zerwać z nałogiem i znaleźć Chrystusa. Może potem sędzia całkiem cię uwolni.
    Sonny prychnął ironicznie:
    - No, jeszcze czego. Ten parszywy sędzia nigdy niczego nie odracza. Wsadzi mnie do paki, zanim wybije południe posiedź tu, to zobaczysz. Zatrzymałem się i zacząłem się głośno modlić:
    - Boże, proszę cię w imię Jezusa, abyś zesłał swego Ducha Świętego, który natchnie sędziego do odroczenia rozprawy Sonny'ego, żeby Sonny mógł zostać chrześcijaninem. Dziękuję Ci za wysłuchanie mojej modlitwy. Amen.
    Sonny popatrzył na mnie jak na wariata. Pociągnąłem go za rękę:
    - Chodźmy posłuchać, jak sędzia odracza rozpatrzenie twojej sprawy.
    Weszliśmy na salę rozpraw. Sonny poszedł do przodu, by zgłosić swoje przybycie sekretarzowi sądu. Potem zajął miejsce wśród innych oskarżonych, a ja usiadłem z tyłu.
    Sędzia rozpatrzył trzy sprawy i każdego z tych chłopaków skazał na długi pobyt w areszcie. Trzeci z nich zaczął wrzeszczeć, kiedy sędzia wydał na niego wyrok. Wyskoczył na stół i próbował dosięgnąć sędziego, krzycząc, że go zabije. Wszyscy na sali zerwali się z miejsc. Policjanci ściągnęli chłopaka na dół i zakuli go w kajdanki. Kiedy wywlekli go bocznymi drzwiami, sędzia zmarszczył brwi i powiedział:
    - Następna sprawa.
    Sonny wstał i czekał w napięciu. Sędzia przekartkował akta sprawy, po czym spojrzał na Sonny'ego znad okularów i powiedział:
    - Nie wiadomo czemu akta twojej sprawy są niekompletne. Zgłosisz się znowu za 60 dni.
    Sonny obejrzał się i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Uśmiechnąłem się i dałem mu znak, żeby podszedł do mnie. Oczekiwało nas trudne zadanie, musieliśmy zacząć.
    Pozbywanie się nałogu metodą nagłego odstawienia heroiny jest trudną do wyobrażenia męczarnią. Przygotowałem dla Sonny'ego pokój na drugim piętrze Centrum. Wiedząc, że potrzebny będzie stały nadzór, uprzedziłem Glorię, iż najbliższe trzy dni spędzę z Sonnym. Ustawiłem gramofon z płytami o treści religijnej i postanowiłem siedzieć obok Sonny'ego w tym pokoju, dopóki nie wykrzyczy tego z siebie.
    Pierwszego dnia Sonny nie mógł usiedzieć na miejscu: nerwowo chodził po pokoju tam i z powrotem, mówił dużo i szybko. Wieczorem zaczął dygotać. Siedziałem przy nim przez całą noc. Miał paskudne ataki dreszczy i trząsł się tak, że zęby mu szczękały i cały pokój wibrował. Chwilami wyrywał mi się i pędził do drzwi, ale zamknąłem je na klucz i nie mógł uciec. Na drugi dzień o świcie dreszcze zelżały i udało mi się sprowadzić go na dół, na lekkie śniadanie. Zaproponowałem mu spacer wokół bloku, ale ledwo wyszliśmy na zewnątrz, Sonny zaczął wymiotować. Pochylony nisko nad chodnikiem trzymał się za brzuch i wymiotował. Chwyciłem go i wyprostowałem, ale on wyrwał mi się, na chwiejnych nogach wszedł na jezdnię i tam upadł. Odciągnąłem go do krawężnika i trzymałem jego głowę na swoich kolanach, dopóki torsje nie minęły i nie odzyskał trochę sił. Potem wróciliśmy do naszego pokoju na trzecim piętrze, żeby czekać i modlić się. Gdy nadeszła noc, Sonny zaczął krzyczeć:
    - Nicky, nie mogę już. Za głęboko w tym siedzę. Muszę sobie zrobić zastrzyk.
    - Nie, Sonny. Przejdziemy przez to razem. Bóg da ci do tego siłę.
    - Nie chcę siły. Chcę zastrzyku. Muszę go mieć! Pozwól mi, Nicky, pozwól, proszę cię. Nie trzymaj mnie tutaj. Na miłość Boską, puść mnie! Pozwól mi wyjść.
    - Nie, Sonny, ze względu na miłość Boską nie puszczę cię. Jesteś Mu drogi. Chce się tobą posłużyć, ale nie może tego zrobić, dopóki jesteś w mocy tego demona. W imię Boga będę cię tutaj trzymał, dopóki nie zostaniesz uzdrowiony.
    Siedziałem z nim przez całą tę długą noc, w czasie której Sonny oblewał się zimnym potem i torsje wstrząsały nim tak silnie, że omal nie wywróciły mu żołądka na drugą stronę. Ocierałem mu twarz wilgotnymi ręcznikami, puściłem głośno gramofon i śpiewałem na głos razem z Bev Shea i Statesman Quartet.
    Przez następny dzień chodziłem jak śnięty. Jeszcze raz próbowałem wmusić w niego trochę jedzenia, ale zwrócił je od razu. Usiadłem koło jego łóżka i modliłem się aż do zachodu słońca.
    Sonny zapadł w nerwowy sen, jęczał i rzucał się na łóżku. Dwukrotnie zrywał się i próbował biec ku drzwiom. Za drugim razem musiałem złapać go i siłą zaciągnąć do łóżka.
    Około północy, siedząc na krześle koło jego pościeli, poczułem, jak ogarnia mnie czarna chmura snu. Próbowałem zwalczyć senność, ale nie spałem już od 42 godzin. Wiedziałem, że jeśli teraz zasnę, Sonny może wymknąć się i nie wrócić już nigdy. Byliśmy blisko zwycięstwa, ale nie mogłem już dłużej walczyć. Poczułem, jak głowa opada mi na piersi. "Tylko chwilę zamknę oczy..."
    Obudziłem się nagle, przestraszony. Niesamowita poświata od lamp ulicznych napełniała ten duży pusty pokój na drugim piętrze domu. Byłem przekonany, że spałem nie więcej niż kilka sekund, ale coś wewnątrz mówiło mi jednak, że to trwało o wiele dłużej. Spojrzałem na łóżko Sonny'ego. Było puste. Zmięta kołdra leżała w nogach. Sonny zniknął!
    Serce skoczyło mi do gardła. Zerwałem się na równe nogi chcąc biec do drzwi. W tym momencie spostrzegłem go. Klęczał na podłodze przy oknie. Z ulgą podszedłem do okna i ukląkłem na gołej drewnianej podłodze koło Sonny'ego. Lekki wiosenny śnieg padał skrząc się w świetle lamp ulicznych. Jezdnie i chodniki tworzył jeden nieskalanie biały dywan, a gałęzie drzew za oknem, z właśnie zaczynającymi się pojawiać delikatnymi, drobniutkimi pączkami, iskrzyły się drobnym białym śniegiem. Każdy delikatny płatek połyskiwał oddzielnie, opadając w świetle latarni; przypominało to obrazek z kartki świątecznej.
    Sonny powiedział:
    - To jest piękne. To jest niewiarygodne. Nigdy nie widziałem niczego tak pięknego. A ty?
    Przyjrzałem mu się uważnie. Wzrok miał bystry i głos spokojny. Twarz mu jaśniała, przestał bełkotać i mówił wyraźnie.
    Uśmiechnął się do mnie:
    - Bóg jest dobry, Nicky. Jest wspaniały. Dziś w nocy uwolnił mnie od losu gorszego niż piekło. Wyswobodził mnie z niewoli.
    Popatrzyłem przez okno na roztaczający się przede mną obraz czystego piękna i wyszeptałem:
    - Dziękuję Ci, Panie, dziękuję Ci.
    I usłyszałem, jak Sonny mówi półgłosem:
    - Dziękuję Ci.
    Po raz pierwszy zostawiłem Sonny'ego samego i poszedłem po świeżym śniegu do swojego mieszkania. Szedłem z golą głową. Bezszelestnie padające płatki śniegu osiadały mi na włosach i delikatnie skrzypiały pod moimi stopami, gdy wchodziłem na drewniane schodki.
    Zastukałem delikatnie i Gloria otwarła drzwi.
    - Która godzina? - spytała sennie.
    - Koło trzeciej rano - odparłem. Stojąc w drzwiach przytuliłem ją mocno i patrzyliśmy, jak delikatny drobny śnieg pada bezgłośnie na ziemię, pokrywając mroczną brzydotę piękna osłoną czystej niewinności.
    - Sonny przyszedł do Chrystusa - powiedziałem. - Nowe życie narodziło się w Jego Królestwie.
    - Dzięki Ci, Jezu - powiedziała cicho Gloria.
    Przez długą chwilę staliśmy i patrzyliśmy na roztaczającą się przed nami panoramę piękna. Potem poczułem, jak Gloria obejmuje mnie mocniej.
    - Sonny nie jest jedynym nowo powstałym życiem. Nie miałam kiedy ci powiedzieć, byłeś tak zajęty przez trzy ostatnie dni, ale we mnie też jest nowe życie. Będziemy mieli dziecko.
    Porwałem ją w objęcia, przepełniony radością i miłością.
    - Och, Glorio, kocham cię! Tak cię kocham!
    Schyliłem się, delikatnie chwyciłem ją od tyłu pod kolanami i ostrożnie wziąłem na ręce. Pchnąłem drzwi nogą. Zatrzasnęły się, pogrążając pokój w zupełnej ciemności. Podszedłem do kanapy i ostrożnie złożyłem Glorię na pościeli. Usiadłem obok niej i leciutko przyłożyłem głowę do jej mięciutkie-go brzuszka, tuląc się jak najbliżej ukrytego tam nowego życia. Gloria zaczęła gładzić mnie oboma rękami po twarzy i głowie. Wtedy zmęczenie wzięło nade mną górę i zapadłem w głęboki, spokojny sen.
    Wkrótce po nawróceniu Sonny wprowadził nas w mroczny świat kryjący się pod powierzchnią wielkiego miasta. Ukazał nam środowisko narkomanów, prostytutek i zatwardziałych kryminalistów.
    Gloria i ja spędziliśmy wiele godzin na ulicach, rozdając nasze traktaty i ilość mieszkańców Centrum powiększała się. Mieliśmy jednak bardzo niewielu nastolatków. Większość stanowili dorośli. Wydzieliliśmy drugie piętro dla kobiet. Gloria pracowała z dziewczętami, a ja z mężczyznami, chociaż jako kierownik byłem odpowiedzialny za obie grupy.
    David przeprowadził się do domu na Staten Island i codziennie, kiedy był w mieście, przyjeżdżał nadzorować pracę w Centrum. Kupiliśmy mikrobus z dziewięcioma miejscami pasażerskimi i Gloria z jednym z chłopców dwa razy w tygodniu jechała po członków gangów, których przywoziła do Centrum na nabożeństwa.
    Pedro wynajął sobie pokój w Jersey, ale Sonny został u nas do września, kiedy to wyjechał do Instytutu Biblijnego w La Puente. Tego samego lata zwolnił się pokój na pierwszym piętrze Centrum i przeprowadziliśmy się, tam. Sypialnia męska była na tym samym piętrze, nieco dalej. Na dole mieliśmy biuro, kuchnię i jadalnię oraz duży pokój, którego używaliśmy jako kaplicy. Miałem nadzieję, że przeprowadzka do dużego budynku zmniejszy napięcie nerwowe Glorii. Jednak przebywanie w jednym domu z czterdziestoma narkomanami nie daje możliwości zażywania ciszy i spokoju.
    Napięcie Glorii nie malało. Mieliśmy bardzo mało czasu na życie osobiste, bo jeśli tylko nie spałem, byłem z narkomanami. Pod koniec 1962 roku musiałem nagle wyjechać do Puerto Rico. Mama przysłała telegram do Franka: umarł ojciec. Frank, Gene i ja, zabrawszy żony, polecieliśmy do Puerto Rico, gdzie odprawiłem nabożeństwo na pogrzebie ojca. Przyjechałem jako chrześcijański pastor i chociaż ojciec nigdy otwarcie nie zaakceptował Chrystusa jako Syna Bożego, pochowałem go pewien, że w jego życiu nastąpiła zmiana i że Bóg w swoim niezmierzonym miłosierdziu będzie go w stanie osądzić według jego serca. "Wielki" umarł, ale wspomnienie o ojcu, którego nauczyłem się kochać, pozostało żywe w moim sercu.
    Alicja Anna urodziła się w styczniu 1963 roku. Pomogła zapełnić pustkę w samotnym życiu Glorii, która teraz w długie dni miała kogo obdzielać swoją miłością. Tęskniłem do tego, żeby być z nimi, ale moje pragnienie pomagania narkomanom trzymało mnie poza domem od świtu do północy. Ostrzegłem Glorię, żeby nie pozwalała nikomu brać dziecka, bo chociaż kochałem tych narkomanów, wiedziałem, że umysły poważnie naruszone przez narkotyki są zdolne do wszystkiego.
    Ale nigdy nie dowiedziałem się, ile razy Gloria zasypiała we łzach w samotności naszego mieszkania. Bez wątpienia Bóg wybrał ją na moją towarzyszkę. Takiego życia nie byłaby w stanie znieść żadna inna kobieta.

    Powrót do spisu treści